Kuba - wyspa jak wulkan gorąca

Czy teraz wszystko się zmieni? Nieobecność Fidela Castro może jeszcze coś zmienić? Przez ostatni rok na Kubie wydarzyło się tak wiele! W tym roku – po 88 latach – wizytę w Hawanie złożył amerykański prezydent. Na wyspie zagrał zespół Rolling Stones, a jego lider podkreślał, że cieszy go zmiana czasów i fakt, że może na Kubie wystąpić. Od zawsze chciałam odwiedzić Kubę i udało mi się to zrobić przed Barackiem Obamą i Mick’iem Jaggerem…

Spontanicznie kupiony bilet w piątek w nocy. Po 48 godzinach byliśmy już na lotnisku w Moskwie i czekaliśmy na przesiadkę na Kubę. Z najmniej przygotowanym planem podróży… Mieliśmy wyznaczoną trasę: Hawana – Vinales – Cinfuegos – Trynidad – Camaguey – Santiago de Cuba – Hawana. Zarezerwowane noclegi w każdej z tych miejscowości. A na lotnisku w Moskwie udało się nam również zarezerwować dwa przejazdy autobusami – na dwa ostatnie odcinki podróży. Na pozostałe odcinki nie pozwalał system rezerwacyjny, twierdząc, że jest za blisko czasu wyjazdu. I tak, wylądowałam na Kubie.

Ulica Hawany © iStock

Pierwsze zaskoczenie? Nie wszystkie samochody na ulicach to oldtimery! O naiwności moja!

Drugie zaskoczenie? Nigdy nie byłam w mieście, które całe sprawiało wrażenie, jakby wybuchła w nim bomba. Jechaliśmy taksówką bocznymi uliczkami i nie wiedziałam, co mam myśleć. Im bliżej byliśmy centrum, tym bliżej zdawało się być bombowe epicentrum… Jakim zaskoczeniem było dla nas to, że zaledwie dwie ulice od naszego mieszkania (widok z okna poniżej) jest Kapitol, Teatr Wielki, Hotel Telegrafo… i zupełnie inny świat.

Trzecie zaskoczenie? Hałas. I ta ostatnia myśl została ze mną, aż do końca. Kuba jest jednym z tych miejsc, gdzie dźwięki otaczają człowieka cały czas.

Czwarte zaskoczenie? Dwie waluty. Wymienialna i niewymienialna. Jako turyści mieliśmy możliwość wymienić z kantorze pieniądze na walutę wymienialną (convertible peso) tj. CUC. I w tej walucie podawane były ceny obowiązujące nas – turystów. Niesamowite było to, że Kuba funkcjonująca w naszej głowie jako „biedny kraj” wcale nie była tania, gdy przyszło ją zwiedzać. Wszystko właśnie za sprawą dwóch walut. Jeden CUC w przybliżeniu jest wart tyle, co jedno euro. Dolar jest wart mniej niż CUC, plus w momencie, gdy my byliśmy na Kubie, przy wymianie dolara obowiązywała 10% opłata.

Twierdza El Morro w Hawanie © iStock

Chcąc wymienić walutę, należy okazać dokument tożsamości – warto o tym pamiętać, bo jak już się straci dużo czasu na swoją kolej podejścia do okienka, to niewymienione pieniądze mogą wywołać rozgoryczenie.

Ceny w wielu miejscach podane były dla turystów i mieszkańców. Już na wstępie zupełnie inne i czasami niestety niedorzeczne. Ważne jest, żeby najpierw ustalić cenę usługi, a potem dopiero wyrazić chęć korzystania z niej – dla nas przejechanie taksówką rowerową pół miasta w Camaguey kosztowało tyle samo, co kilkuset metrów w Vinales – cóż za brak wiedzy debiutantów! Warto też zwracać uwagę na to, za co się płaci. Zdarzało się, że analiza rachunku w restauracji ujawniała dania, które niekoniecznie pojawiły się na stole.

Pierwsza casa particular, czyli rodzaj bed&breakfast, to jedyne miejsce, które zarezerwowaliśmy jeszcze z Polski i które nie zmieniło się po przybyciu na mieszkanie sąsiadów czy innych znajomych. Ponieważ byliśmy w styczniu – poza wysokim sezonem – w części miejsc mogliśmy noclegów w ogóle nie rezerwować i starać się o nie po przyjeździe. Na każdym dworcu czekały osoby, które proponowały pokój u siebie.

Przy pierwszym śniadaniu nasza gospodyni poradziła nam, żebyśmy zaczęli od dalszej organizacji podróży. Odwiedzili dworzec i kupili brakujące bilety. Kolejka na dworcu była koszmarnie długa, ale gdyby nam się nie udało zdobyć biletów, od razu mieliśmy alternatywę w postaci taxi colectivo, czyli taksówek, które zabierały większą liczbę pasażerów podróżujących do tego samego miejsca. Nawet nie musielibyśmy się martwić o szukanie współtowarzyszy podróży – kierowca organizował wszystko.

© iStock

Bilety zakupiliśmy! Dumni z tego, że wszystko nam się udaje, straciliśmy czujność. I nie postaraliśmy się od razu o druk biletów, które kupiliśmy jeszcze w Moskwie przez portal rezerwacyjny. W efekcie w Trynidadzie straciliśmy sporo czasu na poszukiwania drukarki, na zdobycie dostępu do Internetu… Drukarka to nie jest najbardziej powszechny sprzęt na Kubie 😉 Dodatkowym problemem przy rezerwacjach internetowych było to, że dopiero na kilka minut przed odjazdem autobusu na dworcach dostawali informację o naszej rezerwacji. A sam wydruk potwierdzenia zakupu biletu to za mało, żeby wpuścić kogoś do autobusu.

Było to kłopotliwe z tego względu, że na pół godziny przed odjazdem autobusu należało się zameldować na dworcu w hali odjazdów. Jeżeli ktoś pominął ten krok, jego bilet mógł zostać powtórnie sprzedany – w końcu żadne miejsce nie może pozostać puste.

Tu piąte zaskoczenie? Które wcale nie powinno nikogo zaskakiwać – żaden z autobusów nie dojechał na miejsce na czas. Warto to wziąć pod uwagę, planując przesiadki, lub co gorsze, starając się zdążyć na samolot.

Przejechaliśmy wyspę wzdłuż. I niewiele czasu nam było trzeba, byśmy nauczyli się patrzeć. Przestali widzieć ruiny, a zaczęli zauważać detale, które świadczyły o pięknie wszystkiego dookoła. Już gdy my byliśmy na Kubie – styczeń 2016 – wiele budynków było odbudowywanych i prawdopodobnie teraz, po blisko roku wiele rzeczy się tam zmieniło. Jednak myślę, że nadal doświadczenie tego, czego my doświadczyliśmy, jest możliwe. A nam udawało się poczuć Kubę taką, jaką zawsze sobie wyobrażaliśmy.

Wodospady El Nicho © iStock

Myślałam, że zakocham się w Hawanie. I wiele rzeczy w tym mieście faktycznie mnie zachwyca, jednak moją kubańską miłością jest dolina Viñales i miasto, które od niej wzięło swoją nazwę. Malutkie kolorowe domki, przed każdym z nich kolonialne krzesła i stoliki. I sama Dolina! Słynąca z uprawy tytoniu, otoczona górami Sierra de los Órganos, porasta je bujna roślinność i pełno w nich jaskiń. Swego czasu były doskonałym schronieniem dla Indian z plemienia Guanahatabey, którzy umykali tu przed konkwistadorami. Chcąc naprawdę poznać dolinę najlepiej wjechać do niej konno – zorganizowanie takiej wycieczki nie jest trudne i chyba w każdej casie proponuje się ją gościom. Nawet jeżeli ktoś nie ma doświadczenia w jeździe konnej nie powinien się obawiać. Tutejsze konie zniosą nawet takich jeźdźców, którzy zarzekali się, że nigdy na koniu jeździć nie będą. Viñales ma jeszcze jedną zaletę, którą niewątpliwie docenią wegetarianie – w miasteczku jest wege restauracja! Na Kubie mało jest miejsc, gdzie są osobne menu dla wegetarian, dlatego jeżeli tu trafiłam na całą restaurację byłam w siódmym niebie.

W dolinie Viñales © iStock

Jeżeli interesuje Was Kuba, szczegóły mojej podróży lub inne porady niż te zawarte w tekście zachęcam do pozostawiania komentarzy.

Mamy najlepsze oferty lotów i noclegów na Kubie


Instagram

Szukasz konkretnego miejsca?