Dokąd zmierzasz?
Teraz jestem w domu, w Warszawie, ale już jutro wyruszam do mojego ukochanego Nowego Jorku. Lubię energię tego miasta, tę różnorodność, zarówno w ludziach, jak i w kuchni, czy w teatrach i galeriach. A później będę po raz pierwszy w Waszyngtonie. Bardzo chcę go zobaczyć. I zajrzeć do muzeów, do których wstęp jest tam bezpłatny.
Przepadłabym.
I tego się właśnie obawiam, choć ja to zazwyczaj przepadam w knajpach. Lubię spędzać czas w takich miejscach, gdzie po prostu można pogadać o życiu. Zawsze sobie powtarzam, że muzea są i będą, a ludzie i ludzkie historie odchodzą. A ja jestem zbudowany z ludzkich historii.
W Nowym Jorku poczujesz się jak nastolatek!
O to chodzi w byciu podróżnikiem? O poznawanie ludzkich historii?
Dla mnie podróżnik jest kimś, kto odkrywa. Kiedyś byli podróżnicy. Odkrywali nowe lądy, wypływali w pierwszą drogę do Indii, a dzisiaj? Ja tak siebie nie nazywam. Ja jestem turystą, tylko turystą świadomym. Oczywiście mogę myśleć o sobie jako podróżniku, jeśli mówię o odkrywaniu historii, które później opisuję, w takim kontekście tak.
Które z tych opowieści fascynują Cię najbardziej?
Kiedyś zatrzymałem się w malutkiej wsi Ethungama na Sri Lance. Wziąłem rower z hotelu i ruszyłem przez tę wieś, żeby zobaczyć, jak żyją ludzie. Lubię dokumentować ich codzienność, ale staram się podróżować etycznie, więc nie robię zdjęć z ukrycia. Zatrzymałem się przed posesją, gdzie pan naprawiał tuk-tuki i skutery. Pomachałem mu i powiedziałem „ayubowan”, czyli dzień dobry. Pan mnie zawołał, a ja oglądałem sobie jego warsztat. Po chwili pojawiła się jego żona, Soma. Przepiękna starsza kobieta z bardzo długimi czarnymi włosami, sięgającymi ud. Oni nie mówili po angielsku, a ja nie mówiłem w języku sinhala, więc miałem tam być tylko chwilę, ale Soma bardzo chciała mnie ugościć. Na Sri Lance rosną kokosy thambili, nazywane królewskimi. Są w kolorze pomarańczowym. I Soma nakazała mężowi wejść na palmę i zerwać dla mnie jednego. Obcinał kokosy maczetą, zrzucał na ziemię. Aż wreszcie trafił na tego najlepszego. Soma zabrała go do kuchni, a ja poszedłem za nią. To był bardzo skromny dom, z kilkoma plastikowymi krzesłami i małym starym kredensem, z którego Soma wyjęła wysoką szklankę, nalała do niej wody z kokosa i mi podała na spróbowanie. Ten gest bardzo mnie wzruszył. Powiedziałem jej, że jest jak moja mama. I wtedy się zaczęło.
Nawiązaliście ze sobą bliższą relację?
Choć się nie rozumieliśmy, ona podchwyciła słowo „mama” i zaczęła krzyczeć do męża, że jestem jak ich syn. Wtedy pojawiła się ich synowa, Himali, która znała angielski i została naszą tłumaczką. Zaprzyjaźniłem się z Somą. Wymieniliśmy się adresami, bo oni nie mieli internetu. Wróciłem do ręcznie pisanych listów po angielsku, które Himali tłumaczyła. Kiedyś dostałem list od Somy, w którym napisała, że chciałaby poznać moją rodzinę. Poprosili kuzynkę, która ma dostęp do internetu, aby nagrała film o ich rodzinie. My z rodzicami również nagraliśmy film w Warszawie na tle Pałacu Kultury i Nauki. Wtedy przyszedł kolejny list od Somy, że jak będziemy na Sri Lance, to musimy się odezwać i ich odwiedzić i że zrobią dla nas mięso i ziemniaki. Zadzwoniłem do rodziców, pytając, czy mają ochotę na wyjątkowy obiad. Trzy miesiące później byliśmy już na Sri Lance. Teraz mam dwie matki, w tym jedną na Sri Lance.
Taka otwartość wymaga odwagi.
Ja podchodzę do każdego człowieka z otwartymi ramionami. Nie boję się, nie nastawiam się, że ktoś może zrobić mi krzywdę. Raczej wychodzę z założenia, że ktoś może mi pomóc. Miesiąc temu byłem w południowej Afryce. Objeżdżałem Kapsztad, Doliny Winne, Przylądek Dobrej Nadziei — piękne miejsca. I jak wjeżdżałem, ludzie w Polsce mnie ostrzegali, że tam jest bardzo niebezpiecznie. Podróżowałem przez dwa tygodnie i ani razu nie miałem sytuacji, w której czułbym się zagrożony. To mi dało do myślenia: ile w ludziach siedzi wciąż stereotypów. I trzeba te stereotypy przełamywać. We mnie też to siedziało. Po prostu trzeba być rozsądnym. Są miejsca, gdzie nie chodzi się po zmroku, czy samemu. Ale generalnie, na wspomnianym wyjeździe, to ja byłem tym, który zaczepia ludzi.
Zawsze miałeś w sobie tę łatwość w nawiązywaniu relacji?
Ja jestem z totalnie otwartej, kochającej i akceptującej wielokulturowość rodziny. Moi rodzice są tak szalenie otwarci, tak szaleni imprezowi i tak lubią ludzi, że to dzięki nim stałem się świadomym turystą. Razem jeździliśmy po Europie najpierw Fiatem 126p, a później Wartburgiem, który ciągnął przyczepę Niewiadów tam, gdzie w czasach PRL-u mogliśmy jeździć. I przy okazji tych wyjazdów zawsze nawiązywaliśmy wiele kontaktów. Podróże mi to na pewno rozwinęły. Inną sprawą jest to, że kiedy zacząłem podróżować sam, zacząłem sprawdzać różne informacje. Jak człowiek sobie przeczyta dużo i nie chodzi mi o zabytki — ale o przygotowanie kulturowe — czytanie o zwyczajach, tradycjach, religiach, to ma więcej szacunku do ludzi. Taka świadomość pozwala łatwiej wejść w nowe środowisko.
Co jeszcze przywozisz ze sobą z podróży?
Dużo obrazów i bardzo dużo kolorów w głowie. Jak myślę o Meksyku, to mam w głowie taką feerię barw, że nie jestem sam w stanie uwierzyć, co to jest za kraj. Do tego zapachy. No i historie. Przywiozłem ich mnóstwo z Azorów. To archipelag 9 portugalskich wysp na Oceanie Atlantyckim, na które przyjeżdżają turyści aktywni. Tam się nie doświadczy hoteli all-inclusive, po prostu wynajmuje się proste pokoje czy domki z kamienia lawowego, chodzi się na szlaki trekkingowe, kąpie w wodospadach, albo w Oceanie. Na wyspie Flores spotkałem młodego człowieka, który prowadził restaurację. Okazało się, że on ją nazwał na cześć swojego dziadka. Zacząłem do niego wracać, żeby słuchać opowieści i przy okazji jeść kaszankę z ananasem, z której słyną Azory. Takie historie się do mnie przyczepiają.
Jak myślę o podróżach, to myślę także o naszych podróżach wewnętrznych.
Podróże dają mi bardzo dużo siły i odwagi. To jest w ogóle coś niesamowitego. Ja po prostu reaguję, kiedy ktoś jest zagrożony i mówię, jeżeli mi się coś nie podoba. W Chinach byłem świadkiem, jak kieszonkowiec chciał dziewczynie coś wyciągnąć z torebki. Podejrzewam, że gdybym tak często nie podróżował, być może przestraszyłbym się złapać go za tę rękę. Jak mu puściłem wiązankę przekleństw po polsku, to facet nie wiedział, co ma zrobić.
Podobno w podróżach zachowujemy się inaczej, pozwalamy sobie na więcej.
Mnie nigdy nie krępowały konwenanse. Podróże nauczyły mnie mówienia wprost, co mi się podoba, a co nie, co lubię, a co nie, powiedzenia czasami „nie”. Nabyłem pewnego rodzaju asertywności, podróże też tego uczą. To absolutnie przekłada się na moją pewność siebie.
Czego jeszcze nauczyło Cię podróżowanie?
W latach 2010-2018 bardzo dużo podróżowałem do Chin, przygotowywałem książę dla National Geographic o dzisiejszych Chinach. Byłem tam kilkanaście razy. I w pewnym momencie musiałem przestać zauważać niektóre zachowania, jak mlaskanie, bekanie, spluwanie. W Chinach to jest na porządku dziennym i przestaje cię to dziwić. Ale trzeba to zaakceptować, inaczej nie da ci to spokoju w podróży. Albo ta cecha, że Chińczycy są głównie stadni i uwielbiają być w tłumie. Tłum Chińczyków jest wszędzie. To mnie nauczyło otwartości, ale przede wszystkim akceptacji. Nauczyłem się też, żeby nie krytykować. Ja sobie to oglądam, przyjmuję to, przetwarzam, ale nie krytykuję zachowań, tylko po prostu się im przyglądam.
Odkryłeś również swoje słabości?
W podróży konfrontuję się z wieloma rzeczami, których nie umiem. Na przykład surfing. Spróbowałem go w Portugalii z myślą: „to musi być takie zarąbiste stanąć na desce”! Ale po tym, jak dostałem tą deską w głowę, wiedziałem, że to nie dla mnie. Podobnie było z nurkowaniem – panikuję pod wodą, więc też zrezygnowałem. Te doświadczenia uczą mnie moich granic.
Jak sobie radzisz w krajach, gdzie nie znasz języka?
Posługuję się językiem angielskim, a chińskiego zacząłem się uczyć, kiedy zacząłem tam podróżować. Kiedyś to było dla mnie barierą, a dzisiaj się tym w ogóle nie przejmuję i nie ma to dla mnie znaczenia. Oczywiście super jest znać języki, i są sytuacje, że lepiej się na tym wychodzi w podróży, ale uważam, że z technologiami to już nie jest problem. Mówię o tym, żeby ludzie się nie bali, szczególnie jeśli są starsi. To nie jest dzisiaj przeszkodą w podróżowaniu.
Spróbujesz swoich sił w surfingu?
Która z podróży zmieniła Ciebie najbardziej?
Mam kilka takich podróży, które odmieniły moje prywatne życie, z których przywiozłem przyjaźnie, to jest coś niebywałego, na całe życie. W 2011 r. leciałem do Pekinu i usiadła za mną totalnie rozmowna dziewczyna. „Ale numer!”, pomyślałem. Wyobraź sobie, że mieliśmy zupełnie inny plan na te Chiny, a gdy już do nich dotarliśmy, przez dwa tygodnie zwiedzaliśmy je razem. I od 2011 r. Marzena Mróz-Bajon, podróżniczka i redaktorka naczelna magazynu Business Traveller Poland, jest moją najwierniejszą przyjaciółką. Moja miłość, czyli Paweł, też pochodzi z podróży. Tak się złożyło, że 7 lat temu leciałem do Nowego Jorku i na 3 dni przed wyjazdem zaproponowałem mu wspólną podróż. No i on się zgodził. Czekałem na niego 2 godziny na lotnisku Johna F. Kennedy’ego i spędziliśmy tydzień w Nowym Jorku. Od tego czasu jesteśmy razem. Ja jestem dowodem na to, że podróże mogą zrobić rewolucję w życiu.
Podróżujesz spontanicznie czy jednak więcej planujesz?
Ja przez większość czasu jestem w jakiejś podróży. To jest moje życie — nie żadna pasja — ja po prostu jestem w drodze. I gdyby mi ktoś powiedział, jutro nie jedziesz do Nowego Jorku tylko do Australii, to ja bym powiedział, super, w ogóle nie mogę się doczekać. Jednak przez pandemię i wojnę w Ukrainie spontaniczne podróżowanie jest bardzo utrudnione, rynek temu nie sprzyja. Bilety lotnicze trzeba kupować z dużym wyprzedzeniem. Na przykład bilety do Nowego Jorku kupiłem w grudniu i mam już zarezerwowane bilety na listopadowy lot na Martynikę. Spontaniczny jestem na miejscu, zmieniając plany według uznania. Nie przeładowuję planu wyjazdu. Chcę doświadczać, a nie zaliczać miejsca.
Jakie masz wskazówki dla osób, które chciałyby podróżować więcej i bardziej świadomie? Wspomniałeś już nieco o przygotowaniu do podróży i otwartości.
Tak, to dzięki przygotowaniu się do podróży jest mniej sytuacji, w których możesz się obrazić, zezłościć, być niezadowolony czy zawiedziony. Bo wiesz, że jak jedziesz do Meksyku, to jak coś ma się wydarzyć, to nie ma znaczenia, czy wydarzy się to za godzinę, czy za dwie. Podobnie jest we Włoszech i w Hiszpanii, tam, gdzie jest maniana. Trzeba to po prostu przyjmować, ale przed wyjazdem dużo sobie sprawdzać. Samo planowanie warto już zacząć na pół roku przed — a nie na miesiąc. Ale najważniejsze to nie bać się ruszyć!
A jak już ruszymy?
Latać tylko z bagażem podręcznym. I z jak najmniejszą ilością rzeczy. Ja polecam metodę trzech sztuk. Gdziekolwiek jadę, bez względu na jak długo, mam tylko trzy koszulki i trzy pary bielizny: jedno się nosi, drugie się suszy, a trzecie leży w walizce. Jacy my jesteśmy wolni bez bagażu! To jest wspaniałe! Następnie zainstalować niezbędne aplikacje w telefonie. Nie tylko translator. Jeżeli jedzie się do Szwajcarii to np. aplikację do planowania podróży pociągiem tam na miejscu. Bardzo polecam też aplikację iPolak stworzoną przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W aplikacji są informacje o sytuacji na świecie i namiary na wszystkie ambasady polskie i europejskie w danym miejscu. Przydała mi się, kiedy byłem w Chinach i nie chciały mi działać karty kredytowe. Konsul potwierdził moją tożsamość w hostelu, zanim udało mi się je odblokować i miałem gdzie spać, pomimo braku dostępu do pieniędzy. Jest też mnóstwo wspaniałych polskich przewodników na całym świecie, których możemy znaleźć np. poprzez stronę przewodnicybezgranic.pl, dlatego nie powinniśmy bać się latać gdzieś na własną rękę, nawet jak nie znamy języka.
Masz wiele domów na świecie?
Nie, mam jeden dom, ale mam wiele swoich miejsc. Bardzo lubię wracać do domu tu w Warszawie. Kiedy wracam, najchętniej z niego nie wychodzę, lubię mój balkon, na którym stworzyłem sobie letnie biuro. Bardzo lubię gościć ludzi w domu, zresztą obaj z Pawłem uwielbiamy gotować, jesteśmy świetni w azjatyckiej kuchni. Lubimy domówki. Ale mam ulubione miejsca na świecie. Chciałbym się zestarzeć w Portugalii kontynentalnej albo na Maderze, a najchętniej na Azorach, choć to kawał drogi. Moje miejsce na ziemi to z pewnością także Sri Lanka.
Michał Cessanis – dziennikarz, świadomy turysta, redaktor prowadzący magazyn „National Geographic Traveler” oraz autor telewizyjnej serii podróżniczej „Do zobaczenia” w Dzień Dobry TVN. Autor książek „Made in China” i „Opowieści z pięciu stron świata”.