Kiedy planuję podróż, sprawdzam, co można tam zjeść. Gdybym miał wybierać między wyjazdem na narty do Włoch i do Austrii, wybrałbym Włochy, mimo że trasy narciarskie są lepsze w Austrii. Właśnie dlatego, że bardziej odpowiada mi kuchnia włoska. Podróżuję z wielu powodów, ale musi być smacznie!

Właśnie wrócił Pan z wyjazdu city break?

Byłem z synem w Amsterdamie. Mimo że urodziłem się niedaleko Holandii, nigdy wcześniej tam nie byłem. Zrobiliśmy sobie city break i mieliśmy możliwość zwiedzania różnych muzeów oraz spróbowania wielu pysznych rzeczy. 

Były gofry?

Oczywiście, że nie mogło zabraknąć pysznych lokalnych gofrów! A w dzielnicy Jordaan zjadłem chyba jeden z najlepszych włoskich makaronów. To było rigatoni z sosem z białej trufli i guanciale, czyli podsmażanym policzkiem wieprzowym – to typowy włoski składnik. Danie było proste, ale dopracowane do perfekcji. Syn bardzo się śmiał, jak bardzo się tym makaronem delektowałem. Próbowaliśmy także świetnej kuchni azjatyckiej.


Podróżujmy, by jeść!

Pascal wspomina, że city break jest także po to, by spróbować pysznych rzeczy. Zgadzamy się w pełni! Jeśli podzielasz naszą pasję do kulinarnych odkryć, koniecznie sprawdź artykuł o najsmaczniejszych miastach Europy.


Skoro dania z Azji są dostępne na wyciągnięcie ręki, również w Polsce, czy warto w ogóle wyruszać w podróż kulinarną?

To jest bardziej złożone. To, co jadłem jako jedzenie meksykańskie w Europie, było zupełnie inne niż to, co można znaleźć na lokalnym targu w Mexico City. Jeżdżę też po to, żeby poznać techniki gotowania. W Wietnamie zobaczyłem, jak się produkuje sos rybny. Poza tym podróżowanie daje mi możliwość zrozumienia, dlaczego takie, a nie inne produkty są uprawiane i hodowane w danym miejscu i w jaki sposób się to robi. To mój ulubiony sposób uczenia się historii.

Co robić, aby czerpać jak najwięcej z tego typu wyjazdów?

Czasami wystarczy zagadnąć przypadkową osobę na ulicy. Tak jak podczas naszego męskiego city break w Amsterdamie – wystarczyło kilka słów z miejscową osobą, żeby dowiedzieć się, gdzie serwują najlepsze holenderskie mule. To takie duże, pomarańczowe mule, które są często przygotowywane z białym winem i szalotką, a do tego podawane są dobre frytki. 


Zorganizuj city break tak, jak chcesz!

Kluczem do zorganizowania city break w męskim stylu jest prostota – to nie musi być wypad, który wymaga tygodni przygotowań. Wybierasz miejsce, rezerwujesz lot, kilka kliknięć i jesteś gotowy na wyjazd. Potrzebujesz inspiracji? Zajrzyj, do naszego wpisu i sprawdź, co poleca Daniel.


To znaczy, że trzeba trochę poszukać. 

Tak, ale warto! Warto wyjść na mniej uczęszczane ulice, poza główne arterie miast. Na przykład w Dubaju odkryć „stary Dubaj” niedaleko lotniska, gdzie można zjeść autentyczne lokalne potrawy. Najważniejsze to mieć zarezerwowany lot i hotel. Tam, gdzie śpię, zwykle decyduję się na śniadanie, ale potem wychodzę z hotelu i odkrywam.

Czy to jedzenie dyktuje sposób, w jaki Pan podróżuje?

Kiedy planuję podróż, sprawdzam, co można tam zjeść. Gdybym miał wybierać między wyjazdem na narty do Włoch i do Austrii, wybrałbym Włochy, mimo że trasy narciarskie są lepsze w Austrii. Właśnie dlatego, że bardziej odpowiada mi kuchnia włoska. Podróżuję z wielu powodów, ale musi być smacznie! Mój zawód zdefiniował również to, w jaki sposób odkrywam dane miejsca. 

W jaki sposób?

Przez program „Smakuj świat z Pascalem”. Na początku wyjazdu spędzaliśmy chwilę w stolicy, a potem uciekaliśmy na prowincję. Jedzenie dawało nam możliwość nawiązywania kontaktu z ludźmi – często zapraszano nas do domów, aby wspólnie gotować i próbować lokalnych potraw. Nauczyłem się korzystać z okazji, by poznawać ludzi. Obserwować, jak żyją i jak gotują.

Przypuszczam, że ma Pan wiele wspomnień z tych spotkań. 

Byłem w takiej wiosce na Zanzibarze: biedny dom, przykryty kawałkiem blachy na dachu, który miał chronić przed słońcem. Mieszkała w nim kobieta, niania. W kuchni drewniana deska, jeden nóż, moździerz do rozcierania przypraw i duży gliniany garnek. Na żywym ogniu gotowała ryż z warzywami, a ja pilnowałem, żeby było drewno na opał. Tam je się gołymi rękoma. Pamiętam, że kiedy dzieci skończyły drzemkę, myłem im rączki do posiłku. One były małe, miały od półtora roku do trzech lat. Uklękliśmy naprzeciwko siebie i wspólnie jedliśmy pilaw.  

Poruszające.

Tak, bardzo mnie to wzruszyło. Ale były też zabawne historie. Gotowałem kiedyś w domu niedaleko miejsca, gdzie produkowano sos rybny. To była prosta chata zbudowana z drewna, a jedna ze ścian była zabezpieczona oponą, żeby się nie spaliła. No i gdy gospodarz zostawił mnie na chwilę samego przy kuchni, ta ściana zaczęła się palić. 

Co było dalej?

Na szczęście udało się nam tę ścianę ugasić (śmiech). Ale takich historii mam mnóstwo! Pamiętam, jak w Maroku robiłem z Tuaregiem* „pizzę z Sahary”. Najpierw wykopaliśmy dużą dziurę w ziemi, którą wypełniliśmy kamieniami i drewnem, aby stworzyć palenisko. W międzyczasie przygotowywaliśmy ciasto z drożdży instant i tłuszczu koziego. Uformowaliśmy duży placek, nałożyliśmy farsz z baraniny, przypraw, oliwy z oliwek i oleju arganowego i zamknęliśmy drugim kawałkiem ciasta. Kiedy w palenisku pozostał sam żar, zasypaliśmy ciasto piaskiem i pozostawiliśmy na jakiś czas. Po wyjęciu ciasta delikatnie usuwaliśmy z niego nadmiar piasku, ale wciąż była to pizza z piaskiem! Wtedy zrozumiałem, dlaczego mój towarzysz miał takie spiłowane zęby. 


Czy wiesz, że…

Tuaregowie to nomadyczny lud zamieszkujący Saharę, znany z charakterystycznych niebieskich szat i turbanów chroniących przed słońcem i piaskiem pustyni. Nazywani „niebieskimi ludźmi Sahary” ze względu na barwnik indygo farbujący ich odzież i skórę, mają bogatą kulturę i tradycje kulinarne, które przetrwały wieki.

Tuaregowie na Saharze © shutterstock

Pewnie nie każdy by się zdecydował na jedzenie pizzy z piaskiem. 

Nie należy bać się próbować nowych rzeczy, nawet jeśli wydają się dziwne. Ludzie często reagują z niechęcią na smażone owady, ale kiedy jesteśmy na przykład w Tajlandii, warto ich spróbować. Smażone koniki polne czy skorpiony są chrupiące i delikatne – czasem to tylko oczy nas oszukują. Bywa, że mieszkańcy innych krajów dziwią się, gdy mówię im, że w Polsce jemy flaki – dla nich to też jest coś niezwykłego. Poznawanie nowych smaków  – to jedna z największych przyjemności w podróżowaniu.

Na co zwracać uwagę przy wyborze bardzo egzotycznych potraw?

Najważniejsze to dbać o higienę. W egzotycznych krajach zawsze pić wodę z hermetycznie zamkniętych butelek. Warto też unikać kostek lodu, które mogą być zrobione z wody z kranu. Istnieją także owoce, których nie zaleca się jeść na surowo, ale osobiście uważam, że skoro gdzieś rosną, to warto ich spróbować. Z przyjaciółmi opracowaliśmy też osobistą technikę, nazwaliśmy ją „testem jednej ściereczki”. Gdy w egzotycznych miejscach widzimy sprzedawcę, obserwujemy, czy nie używa jednej ściereczki do wszystkiego – do przecierania talerzy, wycierania potu z czoła, czy podnoszenia czegoś z ziemi. To może być zły znak. 

A czy jest coś, czego nie odważył się Pan zjeść?

W Sajgonie widziałem wiele restauracji serwujących mięso psa. Nie chciałem go próbować, ale staram się też nie oceniać ludzi, którzy tak jedzą. Za to byłem ciekawy, dlaczego to robią – dla nich to bardziej mistyczne, wierzą, że jedzenie mięsa psa daje im siłę lub ochronę.

Jakie miejsca na świecie zrobiły na Panu największe wrażenie?

W Gruzji, wśród szczytów Kaukazu, leży osada Uszguli. Otacza ją dzika przyroda, a w pobliżu wznosi się ogromny lodowiec Szchara. Teraz do Uszguli można dojechać samochodem, ale kiedyś była odcięta od świata. By tam dotrzeć, trzeba było iść 5 godzin przez góry. 

Widok na góry Kaukazu © shutterstock

Gotowałem tam z ludźmi, którzy żyją jak w średniowieczu – są samowystarczalni, bo pół roku żyją w miejscu odciętym od świata przez śnieg. Nauczyłem się, jak przygotować kiszonki i suszone mięsa. Uczestniczyłem również w suprze – tradycyjnej gruzińskiej uczcie, podczas której każdy uczestnik musi wznosić toasty. To długie przemówienia, które mogą trwać nawet 20 minut. A wie Pani, skąd się wziął toast?

Skąd?

To zwyczaj z czasów średniowiecza. Aby pokazać współbiesiadnikowi, że nie ma się zamiaru go otruć, uderzano kieliszkami, tak aby odrobina zawartości jednego kieliszka wpadła do drugiego. W ten sposób pokazywano, że napój jest bezpieczny do spożycia. 

Biesiadowanie w górskiej osadzie odciętej od świata, gotowanie w piaskach Sahary… To zmienia człowieka?

Uczy pokory. Pamiętam jedną sytuację z Laosu. Byliśmy tam, żeby nagrać scenę zbierania kaipene – wodorostów z Mekongu. Powstaje z nich coś na kształt cienkiego papieru, podobnego do nori używanego w kuchni japońskiej. Siedziałem nad brzegiem rzeki z człowiekiem, którego zatrudniliśmy do zdjęć. I w pewnym momencie on mówi do mnie: „Dzisiaj jest piękny dzień, dzięki wam mogłem kupić coś bardzo ważnego”. Wyciągnął wtedy z torby miskę i dodał: „Od teraz moja córka będzie miała swoją własną miskę”. Potem kiedy wróciłem do domu, otworzyłem szafę i zacząłem liczyć: dwadzieścia misek, trzydzieści szklanek i jeszcze talerze… 

Takie spotkania są ważniejsze niż pamiątki z podróży?

Nie chcę tutaj niczego idealizować, bo żyję w świecie opartym na materializmie, ale staram się choć trochę zmienić perspektywę patrzenia na świat. Jeżeli chcemy coś przywieźć z podróży, to zachęcam do przywożenia czegoś, co pozwoli nam przypomnieć sobie smak lub zapach danego miejsca, bo smaki i zapachy silnie związane są z emocjami i tak możemy dłużej pielęgnować nasze wspomnienia, również o takich spotkaniach. W Maroku warto kupić olej arganowy, a na Zanzibarze – gałkę muszkatołową czy goździki. Możemy potem w domu odtworzyć lokalny przepis z użyciem tych składników. 

A co warto przywieźć z Polski?

Z Polski warto przywieźć cudowny miód, suszone grzyby, faworki, jeśli nie boimy się, że się połamią, nalewki, suszone owoce, koncentrat buraczany na chłodnik czy… bursztyny. Mamy też bardzo dobre piwa, sękacza, konfitury i marmolady, mirabelki, z których można zrobić pyszne rzeczy, a także krówki z małych cukierni.

Ciągnące się czy kruche?

Oczywiście kruche! Najlepsze krówki jadłem w Ustce.  Mają różne smaki – makowe, sezamowe, kokosowe. Są sypkie, nie kleją się, ale są delikatne, idealne. Jako kucharz od razu myślę, jak je wykorzystać. Raz na Warmii zrobiłem sos z takiej krówki i podałem go do bananów z grilla, śmietany i lodów. To było coś niesamowitego!


Flan
Flan © Shutterstock

Składniki:

  • 300 g mirabelek
  • 3 jajka
  • 100 g cukru
  • 200 ml mleka
  • 50 g mąki
  • Szczypta soli
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (opcjonalnie, dla wzbogacenia smaku)
  • Masło do wysmarowania formy

Przygotowanie:

  1. Rozgrzej piekarnik do 180°C.
    1. Usuń pestki z mirabelek. Jeśli owoce są bardzo soczyste, możesz je delikatnie oprószyć mąką, aby nie opadły na dno formy podczas pieczenia.
    2. W misce ubij jajka z cukrem na jasną, puszystą masę, aż cukier całkowicie się rozpuści. Następnie dodaj mąkę, mleko, ekstrakt waniliowy (jeśli używasz) oraz sól. Mieszaj do uzyskania gładkiego, jednolitego ciasta o rzadkiej konsystencji.
    3. Wysmaruj formę masłem. Przelej masę do formy, a następnie równomiernie rozłóż mirabelki na wierzchu ciasta.
    4. Piecz przez 30-35 minut, aż flan się zetnie, a jego wierzch będzie lekko złocisty. Sprawdź, czy flan jest gotowy, wbijając w środek wykałaczkę – powinna wyjść czysta.
    5. Podawaj flan na ciepło lub schłodzony, w towarzystwie bitej śmietany lub lodów waniliowych.

Uwagi:

  • Jeśli chcesz, by mirabelki były bardziej miękkie, możesz je wcześniej delikatnie podsmażyć na maśle z odrobiną cukru, aby wydobyć ich naturalną słodycz.
  • Flan najlepiej smakuje, kiedy po upieczeniu odpocznie przez kilka minut, co pozwoli na lepsze połączenie się smaków.
  • Dodatek wanilii oraz podsmażenie mirabelek sprawi, że deser zyska dodatkową głębię smakową, a smarowanie formy masłem pomoże uniknąć przywierania flanu do naczynia.

*Flan to kremowy deser z francuskiej kuchni, który zwykle przyrządza się z jajek, mleka i cukru. Dodanie mirabelek do flanu to pomysł, który łączy delikatną teksturę deseru z wyrazistym, słodko-kwaśnym smakiem owoców. Ta kombinacja jest dość unikalna, ponieważ mirabelki nie są tradycyjnym składnikiem flanu, a ich charakterystyczny smak dodaje ciekawego akcentu do klasycznego deseru.


A gdyby miał Pan możliwość otworzenia małej restauracji na końcu świata… Gdzie by to było i jak wyglądałoby menu?

Jest tyle pięknych miejsc, ale jeszcze nie znalazłem tego jedynego, w którym chciałbym zostać. Marzy mi się restauracja na plaży, na przykład na Korsyce. Osobiście uważam, że Korsyka jest piękniejsza niż Sardynia – wymarzone miejsce na restaurację, gdzie można by gotować na żywym ogniu, tak jak gotuje większość ludzi na świecie. Ten ogień i to otoczenie — nadałyby jedzeniu zupełnie inny smak.


Pascal Brodnicki – francuski kucharz, osobowość telewizyjna oraz autor książek kucharskich, znany zarówno w Polsce, jak i w Chinach. Jego pasja do gotowania rozwinęła się we wczesnym dzieciństwie, a swoje umiejętności kulinarne doskonalił, pracując w renomowanych restauracjach i hotelach we Francji, Anglii oraz Polsce. Ukończył szkołę gastronomiczną we Francji, zdobywając cenne doświadczenia u uznanych szefów kuchni.

Popularność w Polsce przyniosły mu programy kulinarne, takie jak „Pascal: Po prostu gotuj”, „Smakuj świat z Pascalem”, „Pascal po polsku” oraz „Pascal po Francji”, które były emitowane na antenach TVN, TVN Style i Travel. Poza działalnością telewizyjną Pascal Brodnicki jest autorem kilku książek kucharskich, które cieszą się dużą popularnością. Jego publikacje kładą nacisk na zdrowe, proste i smaczne przepisy, które każdy może zrealizować we własnej kuchni.


Przeczytaj również:

FAQ

Hanna Sieja-Skrzypulec

Literaturoznawczyni, copywriterka i instruktorka pisania. Autorka „Twórczego pisania na gruncie polskim”, scenariuszy filmowych oraz artykułów poświęconych kreatywności. Kocha mikropodróże, szwendanie się po miastach oraz wędrówki przez pola i lasy. Lepiej nie pytać jej o drogę.


Instagram

Szukasz konkretnego miejsca?