Jak podróżuje Cezary Pazura?
Moje prywatne podróże mają trzy oblicza: rodzinne wakacje, męskie wypady z synem i weekendowe ucieczki z żoną na randkę. Wtedy wsiadamy gdzieś szybko w samolot, wynajmujemy hotel i oglądamy jakieś miasteczko. Naszym ulubionym miejscem jest Alberobello we Włoszech. Okolice Bari znamy już bardzo dobrze. Latamy tam często, zwykle po sezonie, kiedy jest cisza i spokój. Czujemy się tam bardzo dobrze.
Takie krótkie wyjazdy pomagają się Wam zregenerować?
Opowiem, dlaczego te wyjazdy są konieczne. Pierwszy raz po narodzeniu dzieci wyjechaliśmy sami na zaproszenie jednej z firm do Dubaju. Przyjechaliśmy do hotelu, zasiedliśmy na kanapach i cisza. Nagle okazało się, że jedynym tematem do rozmowy są dla nas dzieci. Mówię: „Edytka, my musimy nauczyć się rozmawiać ze sobą!”. I po to wyjeżdżamy na city break, żeby znowu się poczuć jak kiedyś, jak na pierwszych randkach, kiedy co wieczór mieliśmy pięćdziesiąt tematów i wciąż nie mogliśmy się nagadać. Organizujemy opiekę nad dziećmi od piątku do niedzieli, czasami od czwartku i wylatujemy.
Spontanicznie. Wszystkie wyjazdy tak wyglądają?
Moje podróże stały się przede wszystkim podróżami rodzinnymi, a wyjazdy rodzinne muszą być wcześniej zaplanowane. Teraz, kiedy dzieci są w wieku szkolnym, to niestety odbywają się tylko w wakacje i w ferie. Choć przyznam, zdarzyło się nam być w Australii przez miesiąc, bo miałem tam stand-upy. Dzieci były z nami, no i odbiło się to na ich ocenach ze sprawowania.
Jak się szykujecie do takich podróży?
W tej chwili jedziemy na Sri Lankę i szykuję się jak na wyjazd do Portugalii. Dojrzałem do minimalistycznych bagaży. Kiedyś brałem całą walizkę rzeczy i większość przywoziłem do domu czystych. A ile par butów brałem! Jak pierwszy raz lecieliśmy na Malediwy, to aż pięć par, a przez cały tydzień chodziłem boso. Teraz na wyjazd biorę jedną parę butów krytych i jedne klapki. Można powiedzieć, że jestem już dojrzałym podróżnikiem.
O minimalizmie w podróży opowiadał nam również Michał Cessanis, red. prowadzący „National Geographic Traveler”
„Gdziekolwiek jadę, bez względu na jak długo, mam tylko trzy koszulki i trzy pary bielizny: jedno się nosi, drugie się suszy, a trzecie leży w walizce. Jacy my jesteśmy wolni bez bagażu!”
Wywiad z Michałem przeczytasz tutaj: Mam dwie matki, w tym jedną na Sri Lance
Jakie miejsca odkrył Pan dlatego, że jest aktorem?
To są odkrycia takie nasze — polskie. Grałem w wielu ośrodkach gminnych, tam, gdzie są domy kultury. Jest bardzo prawdopodobne, że przez trzydzieści lat zjechałem trzy czwarte Polski. I jak ktoś rozmawia ze mną i mówi: „jestem z takiej małej miejscowości”, często odpowiadam, że ją znam, bo byłem tam w 1995 i występowałem w lokalnym kinie. Najlepiej znam polskie wybrzeże, gdzie mamy kilka oper i amfiteatrów. Znam też dokładnie Pobierowo, Niechorze, Rewal, gdzie człowiek występował prawie całe życie podczas wakacji.
Wyobrażam sobie, że w trakcie podróży zawodowych były również duże przeżycia.
Pierwsze moje wyjazdy za ocean były związane z występami kabaretowymi. Wtedy poleciałem do Chicago. To było moje marzenie. Kiedy się dociera na miejsce, to miasto rośnie w oczach: pojawia się coraz bliżej, wielkie, monumentalne… To robi wielkie wrażenie za pierwszym razem.
Aby podróżować, uknułem sobie też pierwszy, młodzieńczy spisek. Podczas nagrań do filmu „Biały” Krzysztofa Kieślowskiego celowo zrobiłem pomyłkę. Musiałem więc pojechać do Paryża, by podkładać głos pod siebie, na koszt firmy, a dźwiękowcami byli wtedy Szwajcarzy. Wyjazd tam był dla mnie wielkim przeżyciem.
Te emocje zawsze były pozytywne?
Dzięki temu, że jestem aktorem, zobaczyłem Nowy Jork i praktycznie całe USA, zobaczyłem Anglię. Zobaczyłem jednak najpierw przez pryzmat garderoby i sali estradowej, w której odbywały się występy. Także pierwsze wrażenia miałem smutne. Jest tak samo jak w Polsce: jest garderoba, scena, potem hotel i idzie się spać. Dopiero potem mogłem to nadrobić.
Podróże nadal należą do kategorii spełniania marzeń?
Zdecydowanie. Zanim poznałem moją żonę Edytkę, to ja za granicą byłem tylko we Włoszech, w Turcji i tam, gdzie mnie praca wygnała. Nie połknąłem tego bakcyla, że chcę zobaczyć, zwiedzić świat. Zobaczenie Australii, Japonii, Chin z Murem Chińskim, Wietnamu, Tajlandii, Dubaju, Malediwów pozostawało w sferze marzeń. Nie miałem takich ambicji. To były dla mnie puste słowa. Jako dzieciak, który dorastał w komunie, postrzegałem je jako miejsca na mapie, które są poza moim zasięgiem.
Ten dzieciak nadal jest w Panu?
Podam Pani taki przykład. Parę lat temu dzieci zaczęły jeździć na rowerach. Żona kupiła sobie piękny rower i mówi do mnie: „Musisz z nami jeździć rowerem, bo najlepiej się przemieszczać rowerem po Wilanowie”. Ale w mojej pamięci kupno roweru to była decyzja całej rodziny. To się szło, oglądało. Najczęściej był to rower używany, żeby był tańszy i ja z tą decyzją tak długo zwlekałem, że wreszcie któregoś dnia patrzę, rower stoi. Ja się pytam, co to za rower, a Edytka mówi: „Twój, kupiłam Ci, żebyś z nami jeździł”. To jest prostsze, niż nam się wydaje. Tak samo jest ze zwiedzaniem świata.
I ruszyliście?
Moja żona po prostu założyła subkonto, gdzie zaczęliśmy odkładać co miesiąc jakąś kwotę pieniędzy. Mówi: „To jest po to, żebyś poznał świat”. I ja sobie zdałem sprawę z tego, że naprawdę mam niedużo czasu, żeby z tego skorzystać. Bo jeszcze mi się chce. To ona we mnie zaszczepiła ten bakcyl.
Jaki tytuł miałby film o Waszych małżeńskich podróżach?
Był taki cykl dobranocek „Bolek i Lolek wyruszają w świat”, moja ulubiona bajka z dzieciństwa, więc chyba tak nazwałbym ten film: „Cezary wyrusza w świat”.
„Cezary wyrusza w świat”. Reżyseria Edyta Pazura?
Reżyseria i scenariusz. To ona wymyśliłaby te wszystkie przygody, które nas spotykają. Jak byliśmy w Dubaju, to skoczyliśmy razem ze spadochronem. To jest wyczyn i wyzwanie, które świetnie wspominam.
Reżyserka nie przewidziała kaskadera?
Nie przewidziała i poczułem się jak Tom Cruise, że mogę wszystko!
Tom Cruise w jednym z wywiadów opowiadał, jak podczas zdjęć w Londynie musiał szybko przemieścić się metrem po mieście. Wskoczył do wagonu, zarzucił kaptur i słuchawki. Spostrzegła go tylko jedna dziewczyna. Czy potrafi Pan odpocząć na wakacjach, będąc rozpoznawalnym?
To nie jest tak, że człowieka napadają nagle tłumy. Choć kiedyś, kiedy moja kariera była świeża, było to bardziej odczuwalne. Pamiętam, że we Włoszech w jakieś pizzerii usiadłem nieopatrznie przy oknie. Tam był akurat chodnik, którym szła polska wycieczka. No i wszyscy wpadli do tej pizzerii, robili sobie ze mną zdjęcia, wzięli autografy i wyszli. I ten włoski kelner też podszedł do mnie po autograf; więc ja się go pytam, a ty wiesz, kim jestem? A on na to: „Tak! Ty jesteś Karl-Heinz Rummenigge” – taki był piłkarz niemiecki. No więc mu się podpisałem, jako Karl-Heinz Rummenigge.
Jakieś wskazówki dla przyszłych gwiazd, jak odpoczywać, będąc sławnym?
Miałem taki okres, że przyjeżdżałem do Pobierowa, szedłem do ciotki do domu, tam jadłem obiad i kolację i czekałem, aż się ściemni. Ludzie schodzili z plaży po zachodzie słońca, to ja wtedy szedłem na nura i kąpałem się albo szedłem na odludną plażę i wtedy czułem się jak Robinson Crusoe. Sam na plaży, daleko od ludzi. Warto było iść czasami parę kilometrów. Wtedy naprawdę słyszysz szum morza, ptaków śpiew i bryzę.
Wracając do tych scenariuszy podróży: bardziej skoki na spadochronie czy zwiedzanie Muzeum Lotnictwa?
Jak jesteśmy w jakimś miejscu, to chcemy dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Nie stronimy ani od Muzeum Lotnictwa (śmiech), ani od skoków ze spadochronem. Staramy się jedno z drugim połączyć.
A jeżeli będziesz chciał pójść do Muzeum Lotnictwa
Na przykład za każdym razem jak jesteśmy w Maladze, którą lubimy, idziemy do Muzeum Picassa — mimo że ekspozycja jest praktycznie stała. Można tam wejść wielokrotnie i widzieć co innego, bo to jest Picasso.
To się sprawdza również podczas podróży z dziećmi?
Jeżeli chodzi o dzieci, to zwierzęta zawsze wygrywają z zabytkami. Jak jechaliśmy do Australii, to w każdym mieście jeździliśmy do zoo, bo byliśmy złaknieni tych kangurów i tych koala.
Byliśmy też na południu Włoch, w Apulii, w takim ogrodzie zoologicznym — safari. Człowiek jedzie powolutku samochodem, a tam leżą lwy, słonie, dosłownie masz wrażenie, że ich możesz dotknąć. I nawet można kupić różne rzeczy do karmienia. I to jest fantastyczne, jak żyrafa wkłada ci głowę do samochodu, dajesz jej marchewkę, a jeszcze one mają takie długie języki, że potrafią prawie rękę opleść tym językiem i ciągnąć do otworu gębowego. To były bardzo śmieszne sceny.
W jednym z ostatnich wywiadów wspominał Pan okres swojego życia, kiedy spędzał Pan na planie ponad 200 dni w roku.
Teraz znalazłem równowagę. Oczywiście jestem w takim wieku, że wolałbym mieć więcej odpoczynku niż pracy, ale tak się nie da. No bo na taki wypoczynek też trzeba mieć pieniądze. To nie są tanie rzeczy. Oczywiście trzeba szukać okazji i my to robimy. Cieszę się, że Edytka nauczyła mnie, żeby się ruszać. Żeby mój odpoczynek nie polegał na tym, że przychodzę do domu, kładę się na kanapie, nie daj Boże, piję piwo i patrzę w telewizję. Nie na tym polega życie. Dzięki niej zobaczyłem naprawdę tyle fantastycznych rzeczy, spędziliśmy kapitalne chwile razem i najfajniejsze, że one są niepowtarzalne.
Żyje Pan aktywnie.
Ja w ogóle jestem człowiekiem, który zachęca ludzi do aktywności, do podróżowania. Zawsze śmiałem się z siebie, że jestem domatorem podróży. To był taki mój tekst z kabaretu, który robił furorę. Bo ciągle byłem w drodze, jak nie w artystycznej, to wypoczynkowej.
W którym europejskim mieście osadziłby Pan kolejną część „Weekendu”?
Trudne pytanie, bo potrzeba miasta bogatego w miarę. Ja bym chyba zrobił taką woltę, że bym go osadził w Wenecji, żeby było trudniej (śmiech). Żeby była woda i…
…facet w łódce?
Tak, o dwóch facetach w łódce.
Nakręć film o facecie w łódce
Kto byłby idealnym towarzyszem w filmie drogi?
W takim filmie, gdzie mógłbym podróżować i gadać i żeby było zabawnie i inteligentnie, to bym zagrał z Pawłem Wilczakiem.
Dlaczego?
On bardzo dużo podróżuje i oprócz Edytki to on uświadomił mi, że można żyć inaczej. Pamiętam, że gdy razem graliśmy w serialu, zdarzały się nagłe przerwy. Paweł miał wtedy znajomą, która pomagała mu szybko zorganizować podróż. I on po prostu znikał, tak jak stał. W klapkach, z kartą kredytową, nawet bez szczoteczki do zębów — kupował ją sobie dopiero na lotnisku. Znikał na te kilka dni i wracał, kiedy trzeba było być na planie. Potem opowiadał mi, gdzie był i pokazywał zdjęcia. Zawsze mu tego zazdrościłem. A ponieważ uwielbiam go słuchać i rozmawiać z nim, to od razu sobie pomyślałem „O, z Pawełkiem, to bym na koniec świata pojechał”.
O jakich podróżach Pan jeszcze marzy?
Jeszcze nie mamy planu, ale mamy cele. Celem jest na pewno Japonia, Ameryka Łacińska albo Ameryka Południowa (tam, gdzie będzie bezpiecznie). Chciałbym zobaczyć Mur Chiński, jak wspomniałem. No i w styczniu spełnimy moje najstarsze marzenie. Lecę do Laponii — dzieci przy okazji. Zobaczę Świętego Mikołaja. Pojadę do niego i usiądę mu na kolanach, tak jak zawsze marzyłem.
Nie czekaj na Mikołaja. Spraw sobie najlepszy prezent
A co znalazłoby się w wymarzonej paczce, którą Panu wręczy?
Kolejny bilet na podróż, to najlepsze są prezenty.
Cezary Pazura ukończył studia na Wydziale Aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej lubianych polskich aktorów i twórcą autorskiego kabaretu. Zagrał w ponad 60 filmach produkcji polskiej, austriackiej i niemieckiej. Cezary Pazura to wielokrotny laureat Złotej Kaczki. W 1991 i 1996 roku otrzymał Złote Lwy Gdańskie. Rola w filmie „Psy 2. Ostatnia Krew” przyniosła mu nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmów w Valenciennes. Grał m.in. u Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Kieślowskiego, Juliusza Machulskiego, Władysława Pasikowskiego. Niezapomniane aktorskie kreacje stworzył w filmach: „Sztos”, „Chłopaki nie płaczą”, „Kariera Nikosia Dyzmy”, „Kiler”, „Ajlawju”, „Szczęśliwego Nowego Jorku”. Komedia gangsterska „Weekend”, która w 2010 roku weszła na ekrany kin, jest jego debiutem reżyserskim, wyprodukowanym przez własną firmę producencką Cezar 10. W styczniu 2012 roku swoją premierę miała kontynuacja kultowej komedii „Sztos”, gdzie Cezary Pazura zagrał jedną z głównych ról, a jego firma wyprodukowała film.