Czuję, że rozmawiam z prawdziwą ekspertką od łączenia sfery prywatnej i zawodowej, skoro łączysz się ze mną z Malty.
Akurat dziś jestem już w Lizbonie 🙂
O, to mnie zaskoczyłaś! Tydzień temu pozdrawiałaś nas w mailu ze słonecznej wyspy.
Tak, Malta to był wyjazd z przyjaciółką, a przy okazji zaplanowałam podróż do Portugalii. Czuję, że to właśnie tu jest moje serce, może wiesz, co mam na myśli – to takie miejsce, gdzie czuję się otulona, mogę być takim „kolorowym ptakiem”.
Uwielbiam w podróżach to, że mogę w różnych miejscach odkrywać inną cząstkę siebie. Na co dzień dzielę życie pomiędzy Polskę, Szwajcarię i Portugalię. Doceniam to, że w Szwajcarii mogę „zniknąć ze świata”. Sąsiedzi dbają o swoją prywatność, ludzie nie zagadują się na ulicy, mogę skupić się na kontakcie z naturą i z bliskimi.
Na przykład niedawno wybraliśmy się z przyjaciółmi na hiking w Szwajcarii. Znajoma Brazylijka i mój partner, który jest Włochem, najchętniej rozmawialiby całą drogę, bo dla nich kontakt z ludźmi jest integralną częścią wycieczki. A dla mnie właśnie piękne było to, że mogę iść w ciszy. To takie szwajcarskie podejście – otaczało nas mnóstwo ludzi, ale wcale nie trzeba było zagłębiać się w rozmowę.
Często masz ochotę „zniknąć ze świata? Przeczytaj naszą rozmowę z dr Małgorzatą Wypych i dowiedz się, co oznacza urlop dla umysłu.
Czyli to prawda, że kultury południowe są bardziej otwarte niż północne?
Badacze różnic kulturowych używają metafory brzoskwini i kokosa. Osoby z kultur brzoskwiniowych znacznie łatwiej nawiązują relacje, są bardziej ekspresyjne. Zawsze pierwsze zagadają do tej nowej, nieco zagubionej koleżanki, pomogą, zaprowadzą, zaproszą na kawę. Szybko skracają dystans fizyczny, np. naturalne jest dla nich dotknięcie czy klepnięcie po ramieniu. Takich osób jest dużo w kulturach południowych, gdzie mamy sporo słońca.
Naładuj swoje słoneczne baterie
Za to osoby z kultur kokosowych są bardziej powściągliwe, oddzielają życie prywatne od zawodowego, nie lubią tracić czasu na small talk, rzadziej się uśmiechają do nieznajomych. Gdy spotykacie się na rozmowie biznesowej, nie zaczną nagle mówić o tym, gdzie byli na wakacjach, co mogłoby zdarzyć się „brzoskwiniom”. Ale gdy się lepiej poznacie, w różnych okolicznościach, to pozwolą się Wam przebić przez twardą skorupę do miękkiego środka. Takich ludzi mamy więcej w kulturach północnych, choćby w Skandynawii.
Zniknij ze świata
Przez wylewność osób spod brzoskwini często nam się wydaje, że te osoby nie mają żadnych barier. Ale brzoskwinie też mają twardą pestkę, tylko ona jest w środku. I wcale nie tak łatwo jest się dostać do tej najbardziej prywatnej sfery. Dla nas takie serdeczne zachowanie jest oznaką bliskiej relacji, a w ich kulturze to po prostu wyraz grzeczności.
Tak że wszyscy mamy granice, tylko w zależności od kultury zmieniają się linie dzielenia się różnymi szczegółami z życia. No i trzeba też pamiętać o tym, że otoczenie ma na nas duży wpływ – pamiętam, że gdy przeprowadziłam się do Portugalii z Niemiec, wszyscy się mnie bali (śmiech). W ich odczuciu byłam chłodna, zdystansowana, taki rasowy kokos!
Aż muszę spytać: jak myślisz, czy Polacy są bardziej kokosowi czy brzoskwiniowi?
Kiedyś usłyszałam od uczestnika szkolenia, że Polacy cechują się niemiecką zadaniowością ze słowiańską nutką emocjonalności. I ta nutka dodaje nam bardzo dużo emocji. Myślę, że ogólnie bliżej nam do kokosa, ale wiele zależy od pory roku. Moja studentka Brazylijka podzieliła się ze mną obserwacją, że jeszcze nie spotkała narodu, który tak się zmienia w zależności od pogody jak Polacy. I coś w tym jest! Wiosną i latem jesteśmy jakby bardziej brzoskwiniowi, uśmiechnięci, mamy więcej energii. A zimą czy deszczową jesienią zamykamy się w swoich domach.
Mieszkałaś w wielu krajach i zwiedziłaś pół świata. Jakie były Twoje najciekawsze doświadczenia z tą globalną różnorodnością? Czy coś Cię zaskoczyło, odmieniło?
Taki najsilniejszy szok kulturowy, jaki miałam, to była moja przeprowadzka do Niemiec. Pochodzę z Zielonej Góry, jeździliśmy tam na szkolne wycieczki, byłam w Berlinie, na Erasmusie, mówię po niemiecku, mam tam znajomych. Naprawdę myślałam, że znam tę kulturę, a okazało się, że niekoniecznie.
Czyli nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy przygotowani na spotkanie z inną kulturą, wejście w ten świat to co innego?
Nazwałabym to oczekiwania vs. rzeczywistość. Przyjechałam z pewnymi założeniami, ale praca i relacje z Niemcami zderzyły mnie z inną rzeczywistością. Największym zaskoczeniem była ich bezpośredniość. Gdy o czymś opowiadałam, to nawet nieznajomi zadawali niezwykle dużo pytań. A po co, a dlaczego, a czemu tak sądzisz, a skąd to się wzięło? Czułam się stawiana pod ścianą, jakby okazywali mi wyższość, podważali moje kompetencje. A tak naprawdę to po prostu wynikało z takiego wymiaru kultury, która dąży do unikania niepewności. Niemcy zadają dużo pytań po prostu po to, żeby zrozumieć!
Na co dzień realizujesz się jako trenerka międzykulturowa, edukujesz w zakresie międzynarodowej komunikacji i różnorodności. Jak zaczęła się Twoja międzynarodowa przygoda?
Po maturze pracowałam jako trenerka i tłumaczka na międzynarodowych obozach szermierczych dla klubu szermierczego z Włoch. To było pierwsze zderzenie z różnorodnością. Miałam za zadanie opiekować się grupami anglojęzycznymi. Największym wyzwaniem było dla mnie tłumaczenie kolegów ze Stanów Zjednoczonych. Jednych rozumiałam, a drugich ni w ząb, nie byłam w stanie przejść przez akcent. Jedni Amerykanie tłumaczyli mi drugich! Zaskakujące były też różnice kulturowe, choćby to, że Włosi w swoich domach pili wino do posiłku, w tamtej kulturze to jest okej, a u nas nie mogli, bo byli niepełnoletni.
Dzięki tym doświadczeniom miałam w sobie otwartość, żeby pojechać na Erasmusa do Niemiec. Kiedy wróciłam, wiedziałam, że chcę kontynuować tę międzynarodową ścieżkę. Pamiętam, że dzień po moich 24. urodzinach spojrzałam w telefon, na Facebooka, i trafiłam na post z mojej uczelni, że zostało kilka dni, by aplikować na stypendium do Chin. No i stwierdziłam po prostu: jadę! 🙂
I tak się zaczęła już ta poważna, międzykulturowa przygoda. Przed samym wyjazdem spotkałam pewnego człowieka, który powiedział mi: „pamiętaj, język to jedno, zawsze możesz zatrudnić sobie tłumacza. Ale obserwuj i naucz się kodów kulturowych, bo tylko tak możesz odnieść sukces”. W Chinach zrozumiałam, po co firmy zatrudniają obcokrajowców – chcą zrozumieć nasz sposób myślenia. Po stypendium trafiłam do Dżakarty w Indonezji. Znalazłam tam pracę w marketingu, w bardzo różnorodnym zespole: Kanadyjczycy, Włosi, Marokańczycy, Serbka, Chińczycy, Polacy i oczywiście Indonezyjczycy.
Wróciłam do Polski z Indonezji w 2016, żeby być bliżej rodziny. Chciałam wykorzystać wiedzę i kompetencje, które zdobyłam w różnych krajach. Wtedy odkryłam stowarzyszenie SIETAR Polska, którego teraz jestem prezeską. Zbieramy i wspieramy pasjonatów różnorodności kulturowej, podróżników, naukowców. Uczestnicząc w konferencji, odkryłam zawód trenerki międzykulturowej. I tak krok po kroku do tego dążyłam, żeby być tu, gdzie jestem teraz – łączyć podróże i zgłębianie różnic kulturowych z pracą z ludźmi, którą uwielbiam.
Zastanawiam się, jak stawiasz granice pomiędzy życiem zawodowym i prywatnym. Czy zdarzają Ci się wyjazdy stricte wypoczynkowe, czy zawsze ta podróż łączy się z jakąś pracą?
To jest coś, czego musiałam się nauczyć. Wpadłam w to, co dotyka bardzo wiele osób, zwłaszcza nas, kobiet – taki tryb „doing”. Poczucie, że musimy ciągle mieć jakiś cel i nad czymś pracować, zapominanie o prawdziwym odpoczynku i wakacjach.
W zeszłym roku zderzyłam się ze swoją wewnętrzną ścianą. Odkryłam, że przed ponad 4 lata nie byłam na urlopie stricte wypoczynkowym, bez laptopa. Nauczyłam się, żeby określać sobie, po co gdzieś jadę. Oczywiście czasami wpadam w pułapki, że ktoś do mnie napisze w trakcie wakacji z jakimś biznesowym tematem i go podejmę. I wtedy czuję taką złość, że zamiast skupić się na sobie i najbliższych, zwiedzać, siedzę w hotelu i muszę przygotowywać ofertę czy sklejać rolkę na social media. Myślę sobie: „nie po to tu przyjechałam!”.
Pomaga też ustalenie sobie granic czasowych. Gdy chcemy połączyć pracę z urlopem na workation, dobrze jest wyznaczyć sobie, że pracujemy np. do 14.00, a później zamykamy laptopa i cieszymy się wyjazdem. Kluczem do świadomego odpoczynku są małe kroki. Daj sobie przyzwolenie na błędy, sprawdzaj, gdzie chcesz postawić granicę między pracą i zwiedzaniem. No i koniecznie przynajmniej raz w roku wyjedź na urlop bez laptopa!
Najlepiej wtedy też ograniczyć korzystanie z telefonu. Tak, żeby mieć moment świadomego odpoczynku i przeskoczyć w tryb bycia i cieszenia się chwilą.
Chcesz więcej porad o tym, jak łączyć życie zawodowe i prywatne z podróżowaniem? Przeczytaj naszą rozmowę z Krzysztofem Wojewodzicem i poznaj podejście life-work blending.
Świadomy odpoczynek to coś, o czym jako kobiety łatwo zapominamy, nawet na urlopie.
Tak, ostatnio rozmawiałam z przyjaciółką o tym, że często robimy sobie listę rzeczy, które musimy zobaczyć na wyjeździe. Wpadamy z naszego intensywnego codziennego życia w tryb intensywnego zwiedzania. Biegamy, żeby zaliczyć wszystkie punkty z listy, i w efekcie wracamy bardziej zmęczone. Dlatego warto dać sobie przestrzeń na takie dni, kiedy robimy po prostu nic.
Przejdź w tryb dolce far niente
Lista daje poczucie kontroli. A pójście na spontan wymaga otwartości.
Zdecydowanie. Ja w ogóle zachęcam ludzi do otwartości i świadomej obserwacji na co dzień, nie trzeba nawet od razu jechać za granicę. Kiedyś mój szef wysłał mnie z przedstawicielami handlowymi ze Stanów na wycieczkę po Zielonej Górze z przewodnikiem. „Ale nuda”, myślałam sobie, czego ja mogę się dowiedzieć o mieście, w którym mieszkałam ponad 20 lat?
Okazało się, że bardzo dużo! Przewodniczka zwracała uwagę na rzeczy, choćby szczegóły na kamienicach, które mijałam tysiące razy, ale nigdy ich nie zauważyłam. Dlatego trening otwartości warto zacząć od naszej okolicy. Wyjdź na spacer powolnym krokiem, przyjrzyj się, jak dziś wyglądają drzewa, kamienice, spowolnij myśli. Dzięki temu później na wyjeździe będzie Ci łatwiej świadomie odpoczywać.
Czy zmieniamy się w zależności od kraju, w którym przebywamy?
Tak, widzę to po sobie bardzo mocno. Słońce sprawia, że jesteśmy bardziej zrelaksowani, a chłód skłania nas do szukania ciepła i nie sprzyja interakcjom. Obserwowanie siebie w różnych środowiskach może być podróżą do lepszego zrozumienia siebie.
Naukowo udowodniono też, że wpływa na nas język, którym się akurat posługujemy. Koleżanka zwróciła mi kiedyś uwagę, że w języku polskim jestem bardziej poważna. A gdy przełączam się na angielski, wydaję się bardziej radosna i swobodna. Ciekawostka: badania wskazują, że gdy kobiety mówią po hiszpańsku, są bardziej asertywne.
Jak podróżowanie może pomóc kobietom zadbać o balans między pracą i życiem prywatnym?
Czytam akurat teraz książkę „W pogoni za słońcem” Lindy Geddes. Autorka zwraca uwagę, że utknęliśmy w biurach w czasie, gdy słońca za oknem jest najwięcej. Gdy mieszkałam w Portugalii, zrozumiałam, jak efektywnie pracować przy innym układzie dnia: zaczynałam wcześniej, za dnia miałam czas na warsztaty i spacery w słońcu, a później wracałam do pracy.
W Polsce często jesteśmy w biegu, jesteśmy wiecznie zestresowani, wiecznie mamy dużo do zrobienia i dużo o tym mówimy, co dodatkowo zużywa energię. Południowcy, z którymi pracowałam, mają dużo większy wewnętrzny luz, co bywa frustrujące dla osób, które mają inne podejście do wykonywanych obowiązków, są w trybie działania i nadmiernego stresu wynikającego z pracy. Wynika to pewnie z tego, że oni nie czuli potrzeby, żeby stresować się tym, ile mają do zrobienia, po prostu wiedzieli, że usiądą i to zrobią, kiedy przyjdzie czas. Warto wyjechać i podpatrzeć, jak inne kultury cieszą się życiem, dzięki temu same możemy się tego uczyć. Oczywiście mają też swoje bolączki I trudności życia codziennego. Stąd warto przyjrzeć się temu, jak my chcemy funkcjonować.
Zbliża się Dzień Kobiet. Czy polecasz jakieś kierunki na babski wyjazd z tej okazji?
Powtórzę się, ale myślę, że tam, gdzie słońce 🙂 Włochy, Grecja, czy Portugalia to świetny pomysł. Ważne jest to, żeby zwolnić i doświadczać życia bez pośpiechu, bez konieczności oglądania wszystkiego. Takie wyjazdy sprzyjają relaksowi w kobiecym gronie, można po prostu popijać kawę, rozmawiać i obserwować lokalsów.
Podam przykład znajomej Brazylijki, która mieszka w Lizbonie. Postanowiła, że raz w miesiącu chce gdzieś wyjeżdżać, bo jeśli nie zrobi sobie przerwy, to stres w pracy ją przytłacza. I znowu – nie trzeba od razu wyjeżdżać za granicę, wystarczy nawet krótki wyjazd do innego miasta czy w góry, żeby odświeżyć głowę.
Planujesz podróż z okazji Dnia Kobiet? Sprawdź najlepsze miejsca na babski wyjazd w Europie.
Czyli podróże mogą pomóc kobietom w walce ze stresem?
Mój (były) portugalski teść zapytał mnie, kiedy bardzo stresowałam się pracą: „po co Ci ten stres? Czy on Ciebie nakarmi i sprawi, że będziesz szczęśliwa?”. Ta perspektywa ze mną została i zachęciła do dbania o siebie, świadomego zwolnienia i skupienia się na tym, co naprawdę ważne.
Podróże, nawet tak małe, jak odwiedzenie nowej kawiarni i zamówienie czegoś lokalnego, pomagają nam wyjść ze strefy komfortu, a to właśnie tam zaczyna się prawdziwy rozwój. Cieszy mnie to, że coraz więcej kobiet decyduje się na samodzielne podróże, to zwiększa poczucie niezależności i sprawczości. W końcu nie chodzi o to, aby całkowicie wyeliminować stres, który w odpowiedniej dawce pozwala nam się rozwijać i doświadczać nowych rzeczy. Tylko żeby małymi krokami dążyć do równowagi i budowania szczęśliwego, świadomego życia.
Zrób sobie przerwę od codzienności
Monika Guzek – trenerka i coachka międzykulturowa, naukowczyni, prezeska Stowarzyszenia Międzykulturowego SIETAR Polska wspierająca budowanie inkluzywnego środowiska pracy i nauki, inspirującą do poznawania swojego potencjału. Mieszkała w 6 krajach i pracowała z osobami z 68 krajów z 5 kontynentów. Pasjonatka i popularyzatorka świadomego podróżowania.