Nie jestem w stanie zrobić pierwszego kroku. W każdej sekundzie mijają mnie setki skuterów. W Wietnamie nie wystarczy rozejrzeć się w prawo i w lewo. Patrzę w każdą stronę. Kilkukrotnie. I wciąż nie wiem, jak przebiec na drugą stronę.

Ho Chi Minh – chodnikowe restauracje

Tu życie kręci się wokół niewielkich krzesełek. Zachodzę do Maigu Drinker Coffee. Upał daje się we znaki, więc zamawiam orzeźwiającą lemoniadę. To niewielki lokal, a raczej budka z napojami. Przed wejściem ustawiono kilkanaście niskich taboretów. Tak samo jak przed każdym innym lokalem na tej ulicy. I w całym mieście. I w kraju. Wąskie chodniki zapełniają się stoiskami ulicznych sprzedawców. W ich ofercie znajdziesz wszystko. Soczyste banh mi, wietnamską kawę z mlekiem skondensowanym, świeże koktajle, papierosy… Na krzesełkach przysiadają mieszkańcy okolicznych budynków. Po ulicy niesie się echo głośnych dyskusji. Czasami przerywa je klakson przejeżdżającego skutera. Niektórzy kierowcy zatrzymują się i rozglądają się dookoła w poszukiwaniu klientów. Nie wszyscy noszą kaski. Ale wszyscy zakrywają ciało przed mocnym słońcem. Nawet przy 34 °C, nie rezygnują z długich spodni i rękawów. 

W Wietnamie nie potrzebujesz kilkudziesięciu metrów powierzchni, aby otworzyć restaurację. Nie potrzebujesz industrialnych designów, ani fikuśnych kart menu. Potrzebujesz kilku plastikowych stolików, niewielkich krzeseł i kartki papieru, na której wypiszesz 5 dań. Ale jedno jest pewne – będzie to 5 najpyszniejszych dań, jakie potrafisz przyrządzić. 

Zanim wsiądziesz na skuter, najpierw samolot!

Stare kontra nowe 

W Ho Chi Minh tradycja miesza się ze współczesnością. Bazylika Notre-Dame stanowi architektoniczną spuściznę z okresu francuskiej kolonii, podobnie jak budynek poczty, opery i ratusza. Na ich tle wyrastają nowoczesne centra handlowe i biurowce. Wielkie, szklane, luksusowe. Gdzie się rozejrzę, tam piętrzą się kolejne wieżowce. Z tarasu widokowego na 49. piętrze Bitexco Financial Tower widzę całe miasto. Na 52. piętrze lądują helikoptery. A 68 to całkowita liczba pięter w budynku. To czyni go czwartym co do wielkości w Wietnamie. 

Ho Chi Minh nie śpi

Czuję, że się topię. Trochę przez wysoką temperaturę. A trochę dlatego, że ulica Bui Vien jest morzem zmysłowych doświadczeń. Powietrze wibruje od dudniącej muzyki. Oślepiają mnie liczne neony. Odurzająco działa mieszanka zapachów. Aromaty street foodu i słodkich drinków mieszają się z ostrymi perfumi i dymem papierosów. Ludzie przekrzykują się nawzajem. Wznoszą kolejne toasty. Tancerki na podestach energicznie ruszają się w rytm pulsującej muzyki. Ledwie przeciskam się przez tłum. Co chwilę ktoś mnie zaczepia. Recytuje promocje. Zaprasza do knajpy. Obiecuje najlepszą zabawę. 

Da Nang – tylko milion mieszkańców

Uciekam na północ Wietnamu. Muszę odpocząć od tłumów. Zatrzymuje się w Da Nang. Jest tu tylko milion mieszkańców. To piąte co do wielkości miasto Wietnamu. Cieszy się popularnością wśród cyfrowychnomadów. Łączy miejskie wygody, wyluzowany styl bycia i kawiarnie z szybkim bezpłatnym WiFi.  A koszty utrzymania są niższe niż w Ho Chi Minh i Hanoi. Po kilku dniach trafiam do Hoi An. Mam lekkie flashbacki z ulicy Bui Vien. Miasteczko jest równie zatłoczone. Jest kolorowe. Nie ma jednak oślepiających neonów. Zamiast tego delikatne latarnie oświetlają wąskie uliczki nad szerokimi kanałami.

Dotknąć chmur

Wjazd na wzgórza Ba Na Hills trwa ponad 20 minut. To najdłuższa kolejka linowa na świecie. Lekko ściska mnie w brzuchu. Nie lubię wysokości. Na górze jest wszystko – francuska wioska, muzeum figur woskowych, tory wyścigowe. Spokojnie można tu spędzić cały dzień, ale ja szybko omijam te atrakcje. Przedzieram się do Złotego Mostu, podpieranego kamiennymi dłońmi, 150-metrowego mostu w objęciach chmur. Mam wrażenie, że mogę ich dotknąć. Wychylam się i próbuję to zrobić. Wtedy spoglądam w dół i przypominam sobie, że mam lęk wysokości. 

Wiosła w dłoń

Wsiadam do bambusowej łodzi w kształcie kosza. Wita mnie starszy, energiczny pan. Jego twarz przysłania trójkątny kapelusz nón lá. Ma na sobie też długie spodnie i koszulę z długimi rękawami. “No tak, cały dzień na słońcu”, myślę po cichu. Łódź nie jest wyposażona w silnik. Mój przewodnik zaczyna powoli wiosłować. Nie prosi o pomoc, ale sama łapię za wiosło i mu pomagam. Woda jest spokojna. Z oddali słychać dudniącą muzykę. Podpływamy w tym kierunku. Na środku innej łodzi stoi mężczyzna, balansując ciężarem i wiosłem, wprawia ją w ruch. Energicznie kręci się dookoła. Zgromadziło się sporo widzów. Głośno mu kibicują. A niektórzy nawet zgłaszają się na ochotnika – też chcą spróbować! 

Zatoka Ha Long – sunąc przez szmaragdowe wody

Suniemy przez szmaragdowe wody. Stoję na pokładzie łodzi, gdy wpływamy do zatoki Ha Long. Przede mną wyrastają wysokie wapienne wyspy. Są porośnięte gęstymi drzewami, pokryte mgłą, tworzą tajemniczą i mistyczną atmosferę. Cisza. Co jakiś czas słychać jedynie uderzenie wody o kadłub. Hanoi jest bramą do najpiękniejszego regionu Wietnamu – bujnie zielonej, wilgotnej północy. To prawdopodobnie jedyne miejsce w Wietnamie, gdzie panuje cisza. Dopóty na statku nie rozpocznie się karaoke i pierwsi uczestnicy nie postanowią odtworzyć sceny z Titanica. Tym razem nie mogę uciec. Kolejne 36 godzin spędzam na łodzi pośrodku zatoki Ha Long. 

Trzypiętrowy statek zacumował pośród wapiennych szczytów i jaskiń. Od lądu dzieli nas godzina drogi, może dwie. Wracam więc do swojego pokoju. Na blisko 30 m² znajduje się ogromne dwuosobowe łóżko, z szafkami nocnymi po każdej stronie. Jest też o wiele za duża szafa – będę tu mniej niż dwa dni i mam ze sobą tylko plecak. Pod łazienkowym oknem stoi ogromna drewniana wanna. Biorąc kąpiel, można podziwiać widoki na zatokę. Do pokoju przynależy też balkon. Tu spędzam kilka godzin, czytam książkę i myślę, trochę banalnie, że chciałabym zamieszkać na tym statku. Z zamyślenia wyrywa mnie głos starszej kobiety. Spoglądam w dół i spostrzegam, że podpłynęła do mnie na drewnianej łodzi. Sprzedaje napoje, przekąski, pamiątki. Kupuję od niej kilka magnesów i zakładkę do książki. Podaje mi fanty za pomocą kijka z siatką, podobnego do tego, którym gra się w lacrosse. Wyjmuję rzeczy i wkładam do siatki pieniądze. Kobieta dziękuje i oddala się w kierunku kolejnego balkonu.  

Podróż przez najciekawsze atrakcje Wietnamu

Trang An. Kajakiem po jaskiniach

Trang An jest jak Ha Long, tyle że na lądzie. Na miejscu znajduje się – podobny do zatoki – system wapiennych gór i jaskiń. Zamiast morza, otaczają je rzeki, jeziora i kanały. Wiosłuję pomiędzy nimi, zbliżając się do bujnych drzew, roślinności. Wpływam kajakiem do jaskiń. Są ciemne, ciasne i wilgotne. Wzdrygam się i czym prędzej uciekam do światła. Unoszę wzrok do góry i dostrzegam biegające kozy. Kilka godzin później w lokalnej restauracji widzę szereg dań przyrządzanych z koziego mięsa. Od mojej przewodniczki dowiaduję się, że te potrawy to specjalność regionu. Przeżuwam makaron z warzywami i nie przestaję o tym myśleć.

Hanoi. Zapach Wietnamu

Zielone drzewa wyrastają z chodników. Jest tu deszczowo i wietrznie. Budynki są niewysokie i kolorowe. Oślepiające neony  zastąpiono gustownymi szyldami. Hanoi diametralnie różni się od Ho Chi Minh. Więcej osób porusza się pieszo. Mężczyźni w garniturach, dzieci w szkolnych mundurkach, turyści w luźnych koszulach i krótkich spodenkach. Moją uwagę przykuwa kobieta idąca przede mną. Na swoje ramię założyła długi kij. Na każdym z jego końców znajduje się ogromny kosz z owocami. Hardo maszeruje przez całą ulicę. Nie zatrzymuje się ani na chwilę. Nie traci równowagi. Nawet gdy obok niej szybko przejeżdża chłopak na skuterze.

W Wietnamie trzy rzeczy są pewne. Tłum ludzi, tysiące skuterów na drogach i wyborna kuchnia. Jak każdego dnia na lunch zamawiam zupę Pho. Z gotującego się garnka ucieka gorąca para. Słychać bulgoczenie bulionu. Szef kuchni wkłada do miski cienki makaron ryżowy. Przykrywa go plastrami wołowiny (lub tofu, w moim przypadku). Teatralnie przysypuje je liśćmi bazylii i kolendry, kiełkami. Wyciska kilka kropel soku z limonki i zalewa bulionem. Intensywny aromat anyżu, imbiru i cynamonu wypełnia całe pomieszczenie. Tak pachnie Wietnam.


Przeczytaj również:

FAQ

Daria Prygiel

W każdym nowym miejscu poluję na wschód słońca. Lubię wracać do miejsc, w których byłam, aby odkryć je na nowo. Stawiam na świadome podróżowanie i zachęcam do tego innych. Moje serce bije szybciej w Portugalii, Indonezji i Wietnamie.


Instagram

Szukasz konkretnego miejsca?